piątek, 28 lipca 2017

Przeglad bibliotekarski #3

Panie i Panowie, zapraszam na trochę spóźniony, czerwcowy przegląd bibliotekarski...


Przygody Smerfów. Szare Smerfy (Autor: Thierry Culliford, Wyd. Egmont Polska)/ Przygody Smerfów. Smerfy Hazardziści (Autor: Thierry Culliford, Wyd. Egmont Polska)/ Przygody Smerfów. Nie igra się z postępem (Autor: Thierry Culliford, Wyd. Egmont Polska)/ Przygody Smerfów. Sałatka ze Smerfów (Autor: Thierry Culliford, Wyd. Egmont Polska)/ Smok Maciuś poznaje okolice (Autor: Anna Willman, Wyd. Dragon)

Smerfów chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Są jedyne w swoim rodzaju.
Wychowało się na nich moje pokolenie, a teraz, po długiej przerwie powracają by wychować następne. Komiksy prezentują się naprawdę super! Żywe ilustracje, sytuacyjny humor, sporo akcji i mnóstwo dobrej zabawy. Bardzo polecamy, nie tylko dzieciom, ale i rodzicom. Nasza ocena to 5+.

"Smok Maciuś poznaje okolice" to historia napisana prostym i zrozumiałym dla dzieci językiem. Po przeprowadzce w nowe miejsce mama Maciusia postanawia upiec orzechowe ciasteczka dla nowych sąsiadów, ale okazuje się, że brakuje jej podstawowego składnika- orzechów. Z pomocą przychodzi wiewiórka Maja...
Na ostatniej stronie książki czeka na nas niespodzianka- przepis na orzechowe ciasteczka.
Książka interaktywna- z aplikacją, skierowaną raczej do ciut młodszych dzieci.


Muminki w cyrku (Autor: Sara Lang, Wyd. Egmont Polska)/ Mój tato szczęściarz (Autor: Joanna Papuzińska, Wyd. Literatura)/ Basia i pieniądze (Autor: Zofia Stanecka, Wyd. Egmont Polska)/ Przygody Smerfów. Smerf reporter (Autor: Thierry Culliford, Wyd. Egmont Polska)/ Przygody Smerfów. Dzieciak u Smerfów (Autor: Thierry Culliford, Wyd. Egmont Polska)

Ciepła opowieść o kultowych muminkach wybierających się do cyrku, który stanął w ich dolinie. Bardzo lubię muminki, ale ta opowieść nas jakoś nie zachwyciła.

Jeśli chodzi o smerfy, to i tym razem nas nie zawiodły. Rewelacja!

Baska, jak zawsze udana. Mikołaj ją uwielbia! Książka o pieniądzach jest bardzo życiowa, zresztą jak każda inna. Z niej dowiemy się, że mamona nie rozmnaża się w bankomatach, a gratis nie zawsze oznacza coś darmowego.

A na koniec nasz faworyt, niezwykła książka- "Mój tato szczęściarz".
Książka w bardzo delikatny i nadzwyczajny sposób przybliża dzieciom Powstanie Warszawskie. To poruszająca opowieść o wojnie, ludzkim bólu i cierpieniu, przy czym warto podkreślić w żaden sposób nie epatująca złymi emocjami. To również książka o szczęściu, o niebywałym szczęściu w nieszczęściu.
Pięknie napisana. Genialne ilustracje. Naprawdę warto sięgnąć po tę książkę.
Pozycja na 6!


Smok Maciuś poznaje nowych przyjaciół (Autor: Anna Willman, Aleksandra Michalska- Szwagierczak, Wyd. Dragon)/ Opowieści muminkowe. Na lądzie i na morzu (Autor: Teemu Saarinen, Wyd. Nasza Księgarnia)/ Basia i taniec (Autor: Zofia Stanecka, Wyd. Egmont Polska)/ Tato, w studni nie ma wody (Autor: Markus Majaluoma, Wyd. Bona)/ Podróż na jednej nodze (Autor: Małgorzata Strzałkowska, Wyd. Bajka)

"Tato, w studni nie ma wody" to fajna, ciepła opowieść o rodzinie Rożyczków, którzy za pomocą skonstruowanego przez dzieci robota przypadkowo stają się właścicielami letniskowego domku nad jeziorem. Domku, który pozostawiał wiele do życzenia i różnił się znacznie od domu opisywanego w ogłoszeniu- był krzywy, stal na szlaku wędrownym ptaków i nie stał nad jeziorem. Ale to nie wszystko... okazuje się, że w studni obok nie ma wody, a zamiast niej w środku znajduje się zły studniowy potwor...

"Podróż na jednej nodze" to krótka i zabawna rymowana opowieść o ślimaku Jasiu, który dostaje zaproszenie od swojej cioci na imieniny. Korzystając z różnych form transportu, począwszy od roweru, a kończywszy na wozie strażackim pokonuje bardzo długa drogę i udaje mu się dotrzeć na miejsce o czasie.

O naszej ulubionej Basi to ja nie wiem co mogłabym jeszcze napisać dobrego... Czy w ogóle jest ktoś, kto jej nie zna?

"Opowieści muminkowe (...)" zdecydowanie lepsze od "Muminków w cyrku" (patrz wyżej), ale czy aż tak dobre by polecić? Nie wiem, Mikołajowi się podobała, ale nie zrobiła na nim jakiegoś wielkiego wrażenia.

"Smok Maciuś poznaje nowych przyjaciół"- to właściwie pierwsza część jego przygód, gdzie nasz rezolutny 5-letni smok po przeprowadzce na nowe osiedle nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie radzi sobie z tęsknotą za starym domem, przyjaciółmi, babcia i dlatego wpada na pomysł by uciec z domu... Na szczęście na swojej drodze napotyka kilkoro dzieci zamieszkujących tą samą okolicę i wtedy plan jego ucieczki staje się nieaktualny.

czwartek, 27 lipca 2017

Ku pamięci- kanapka z szynką

Nie jednemu wiadomo, że Mikołaj jest dzieckiem, które ciężko przekonać do spróbowania i polubienia nowych potraw. Jego upodobania kulinarne są dość- jakby to określić- monotonne...
Nie lubi na przykład uwielbianego przez dzieci ketchupu, kabanosów, wędlin, żółtego sera, wszelkiego rodzaju twarożków, ryby z piekarnika, wołowiny, gotowanego kurczaka, majonezu, kapusty, papryki, sałaty, szczypiorku, pomidorów, rzodkiewek, szparagów... i naprawdę wielu innych rzeczy. Po prostu z góry zakłada, że ich nie lubi, a nigdy ich nawet nie spróbował. Jest 6-letnim niejadkiem zamkniętym na nowe smaki.

Ale coś się w ostatnim czasie zmieniło. Podczas ostatnich zakupów postawiłam mu ultimatum- albo żółty ser, albo wędlina. Wybrał to drugie.
Wtedy chyba pierwszy raz w życiu wdzięczna byłam projektantom opakowań produktów przeznaczonych dla dzieci za wykorzystanie kolorowych barw jako narzędzia marketingowego (ogólnie neguje tego typu chwyty wpływajace na zachowania konsumenckie najmłodszych).
Postawił na drobiowa wędlinę w bajecznym opakowaniu.
Tego samego dnia wieczorem, czyli w miniona sobotę Miko zjadł na kolacje swoją pierwszą w życiu kanapkę z szynką i ogórkiem. Chyba mu smakowało, bo zjadł całą.
Następnego dnia kolejna i wczoraj trzecią...
Obiecał też, że za jakiś czas spróbuje na kanapce żółtego sera, a za kilkanaście lat przyjdzie kolej na pomidory, paprykę i sałatę.
Pozostaje nam tylko cierpliwie czekać...

poniedziałek, 24 lipca 2017

Bezrobotna

W lipcu oficjalnie zasiliłam zacne grono polskich bezrobotnych, tych niewykonujących żadnej pracy zarobkowej, ale gotowych do podjęcia nowego zatrudnienia.
Pierwszy raz od 1999 roku jestem bezrobotna. Bezrobotna długoterminowo, bez prawa do zasiłku z ustalonym profilem pomocy I, czyli takim (jak mi to pięknie Pani urzędniczka wytłumaczyła) gdzie PUP wierzy, że pracę znajdę sobie sama i na ich pomoc raczej liczyć nie powinnam. Nie ubolewam jednak nad takim stanem rzeczy, bo z tego co się orientuję polskie urzędy pracy nie słyną ze skutecznej pomocy bezrobotnym...

Do rejestracji w PUPie miałam dwa podejścia. Nie mając w tym temacie żadnego rozeznania, za pierwszym razem gdy dotarłam do urzędu na wydruk 'numerku' było już za późno. Odeszłam z przysłowiowym kwitkiem.
Drugim razem wiedziałam już czego się spodziewać. Wyposażona w kartki, kolorowe długopisy, tablet i butelki wody, wzięłam Mikołaja na 3 godzinną urzędniczą posiadówkę w towarzystwie prawie 50 innych petentów z numerkami uprawniającymi ich do spotkania z urzędnikiem przed nami.
Sam okres oczekiwań na wywołanie mnie na spotkanie wspominam jednak dość milo.
W Panią programistką i prawniczką (przed 60, rejestrującą się w PUPie pierwszy raz w życiu) urządziłyśmy sobie długie babskie pogawędki. Brakowało nam tylko dobrej kawy i jakiegoś ciastka...

Rejestracja trwała około 10 minut. Pani urzędniczka była zainteresowana tylko i wyłącznie polskimi świadectwami pracy, na mój stos angielskich payslipow, P45 i P60 nawet nie spojrzała. Zamiast tego poprosiła mnie o napisanie oświadczenia w jakim okresie pracowałam poza granicami Polski.
Na koniec Pani widząc znudzonego do granic możliwości Mikołaja, obdarowała go urzędniczym długopisem na sprężynce.

Po tygodniu w urzędzie stawiłam się ponownie, aby zadeklarować swoją gotowość do rozpoczęcia pracy. Tym razem na spotkanie czekałam około 20 minut. Pani urzędniczka zadała mi kilka 'głupich' pytań (min. zapytała czy pracy szukam w prywatnych, czy państwowych firmach. Na moją prośbę czy mogłaby mi wskazać co najmniej 5 państwowych firm architektonicznych, przestała grać rolę błazna i zaczęła normalnie funkcjonować), po których ustaliła dla mnie profil pomocy. Później przyszła kolej na moje pytania o ewentualne szkolenia (w ofercie był kurs angielskiego-poziom podstawowy, kurs na przedszkolankę, wózki widłowe i komputerowy-world, Excel, power point, internet), dofinansowania i dotacje na rozpoczęcie działalności. Odpowiedzi otrzymałam, aczkolwiek po dwie z nich Pani musiała się udać do koleżanki z sąsiedniego pokoju. Na pożegnanie kilka autografów i voila!

Następnie udałam się na wyższe piętra urzędu zadawać kolejne pytania. Tam było zdecydowanie milej. Kompetentny personel, nieodrapane ściany, wykładzina na korytarzach. Spotkałam się z przemiła Panią, która stereotypowo postawiła architektów obok lekarzy i prawników (co ma się nijak do rzeczywistości!) i uświadomiła mnie co należy zrobić, aby okres w UK był zaliczony przez urząd do przepracowanych przeze mnie lat (potrzebny jest dokument U1).

I tutaj WSKAZÓWKA, dla Polaków mających w planach powrót z UK do Polski. Jeśli myślicie o zasiłku, zacznijcie ubiegać się o niego już w Wielkiej Brytanii, a następnie przetransferujcie go do Polski na podstawie dokumentu U2. Na załatwienie zasiłku w Polsce nie macie szans.
Pamiętajcie również o dokumencie U1, który potwierdza okresy zatrudnienia oraz pracy jako samozatrudniony w UK i jest niezbędny do uzyskania zasiłku dla bezrobotnych na podstawie polskiego prawodawstwa. O ten dokument możecie starać się będąc już w Polsce, ale zdecydowanie trwa to dużo dłużej.

Później spotkałam się z Panem- specem z zakresu przedsiębiorczości, który odpowiedział mi na setki pytań a propos rozpoczęcia własnej działalności. Zaproponował mi warsztaty i spotkania realizowane przez Centrum Informacji i Planowania Kariery Zawodowej (min. Negocjacje w biznesie, Biznesplan w zarysie, Pierwsze krotki we własnym biznesie czy Własna firma pomysłem na życie). Ogólnie rzecz biorąc, Pan był miły i dość ogarnięty w temacie.

I na tym koniec. Myślałam, ze niedługo będę zmuszona zacząć odprawiać comiesięczny rytuał 'odhaczania' się w PUPie (zwróćcie uwagę jak to elegancko brzmi ), a tutaj niespodzianka! Na następną pogawędkę z moim 'doradca' muszę się stawić za ponad 3 miesiące. Mam cicha nadzieje, że do tej wizyty jednak nie dojdzie.

Swoja droga, BEZROBOTNA, jakie to brzydkie słowo... Bez roboty...
Nie ładniej byłoby użyć słowa 'niezatrudniony'?

piątek, 21 lipca 2017

Mikołajowy ranking warszawskich placów zabaw

Odkąd Mikołaj porzucił na dobre swoje pomocnicze tylne kółka roweru staliśmy się bardziej mobilni. Dłuższe dystanse nie stanowią już dla nas większego problemu, więc i nieznane tereny stoją przed nami otworem. Wsiadamy na rowery i jedziemy! Poznajemy sąsiednie dzielnice i nowe place zabaw, o których dzisiaj napisze. O tych najlepszych, które znajdują się w promieniu 5km od naszego miejsca zamieszkania.

W Mikołajowym rankingu na najlepszy warszawski plac zabaw pierwsze miejsce otrzymał plac w parku Fort Bema oddalony od nas około 15 minut jazdy na rowerze. Jest to największy plac zabaw w Warszawie, cały pokryty piaskiem. Podzielony jest na kilka stref, pierwsza- to ta, która najbardziej interesuje Mikołaja wyposażona jest w zjeżdżalnie (w tym zjeżdżalnię- tubę- ulubioną Mikołaja), tor przeszkód, pajączek, huśtawki- te najzwyklejsze, takie na których się stoi i taką, którą można kręcić się dookoła, zjazd linowy i ścianki wspinaczkowe. 
W strefie dla średniaków, którą Miko również lubi, znajdziemy domek przeszkód, drewnianą konstrukcję do podciągania piasku, trampolinę, koparki do piachu, huśtawkę- miskę i karuzelę. Na najmłodszych, w strefie ogrodzonej płotkiem czeka też wiele atrakcji! Prócz tego wszystkiego w parku znajdziemy kafejkę, wielką szachownicę z pionkami do gry, strefę fitness z urządzeniami do ćwiczeń dla dorosłych, park linowy 'High Position', wypożyczalnię rowerów wodnych i duuużo ścieżek do spacerów. 
Jedynym minusem jest mała ilość ławek przy placu zabaw- rodzice nie maja gdzie usiąść... Przykładowo, przy strefie dla starszaków są tylko 2(!) ławki. Zdecydowanie za mało.






Na drugim miejscu plac zabaw w parku Stefana Żeromskiego, przy placu Wilsona. Do niego mamy trochę bliżej. Na tym placu nie da się nudzić! Gdy przybywam tam z Mikołajem, wiem że spędzimy tam co najmniej 3 godziny. Podzielony jest również na 3 części, w zależności od wieku dzieci. Strefy dla starszaków wyłożone tartanem (w tej dla najmłodszych jest piasek), a na nich sporo kolorowych atrakcji- huśtawki, pajęczyna z ogromna zjeżdżalnią, karuzele, wóz strażacki, równoważnie i kilka konstrukcji "domków" do wspinania. 
W parku znajduje sie Prochownia Żoliborz, gdzie można napić się pysznej kawy odpoczywając na leżakach. 
Co mi się nie podoba, to fakt, że mimo że plac znajduje się w parku pełnego drzew, większość atrakcji dla dzieci znajduje się w miejscach niezacienionych, co oznacza, że plac przy temperaturze powyżej 26 stopni jest nie do użytku- zjeżdżalnie i reszta urządzeń jest tak nagrzana, że nie da się z nich usiąść. 




A na trzecim miejscu- egzekwo uplasował się plac zabaw z sąsiedniego osiedla i plac zabaw znajdujący się w parku Sady Żoliborskie. Oba może nie tak atrakcyjne jak te opisane wyżej, ale to place, gdzie bywamy dość często i znamy w nich każdy kąt ;) Zdjęć niestety brak....
Został nam jeszcze jeden plac zabaw, który chcemy odwiedzić w najbliższym czasie- znajduje się w parku Kępa Potocka. Ktoś był? Polecacie?

środa, 19 lipca 2017

Letnie warsztaty

Nie minął jeszcze lipiec, a Mikołaj zdażył zaliczyć już trzy edukacyjne warsztaty organizowane dla dzieci w jego wieku.
Pierwszym z nich był bardzo fajny i kreatywny warsztat architektoniczny. Na początku dzieci wyszły na zewnątrz i od prowadzącej warsztaty Pani dowiedzieli sią trochę o historii wybranego przez nią terenu do rewitalizacji. Następnie każdy z uczestnikow samodzielnie dokonywał jego inwentaryzacji. Z mapą w ręku oceniali obszar pod kątem jego przydatności, robili analizę istniejącego drzewostanu i dyskutowali o plusach i minusach obecnego obszaru. Po powrocie do sali przyszła kolej na ogólny art attack, którego owocem były pięknie wykonane makiety omawianego terenu według ich projektów!



Udało mi się zapisać Mikołaja na warsztaty budowania europejskich stolic z klocków lego ogranizowane przez Warszawski Fotoplastikon. Każde z zajęć rozpoczyna krótka prezentacja danej stolicy z naciskiem na znajdujące się w niej charakterystyczne budowle. Po niej dzieci zaczynają budować ktorąś z nich.
Na warsztatach, gdzie omawiany byl Paryż, Mikołaj budowal łuk triumfalny (3 pierwsze zdjęcia). Natomiast na zajęciach dotyczących włoskiej stolicy (3 zdjęcia od końca), zdecydował sie na ruiny jednej z rzymskich światyń, które nawiasem mówiac wyszły mu rewelacyjnie.







Samo miejsce, w którym odbywały sie warsztaty jest godne uwagi. Znajduje się tam najstarszy w Europie, bo ponad 100-letni fotoplastikon z bardzo bogatą galerią trójwymiarowych zdjęć dokumentujących Warszawę (i nie tylko) w różnych okresach historycznych. To miejsce magiczne, do którego warto zajżeć.



wtorek, 18 lipca 2017

Pałac Kultury i Nauki

Tydzień temu udało nam się wjechać na tarasy Pałacu Kultury i Nauki, mieszczące się na XXX piętrze budynku. Skorzystaliśmy z wakacyjnej oferty kupna biletów po godzinie 20, dzięki czemu mogliśmy oglądać panoramy miasta przy pięknym zachodzie słońca. Największe wrażenie zrobił na mnie widok w stronę ulicy Emilii Plater. Fajnie to wszystko wygląda z góry, choć nie da się ukryć, że Warszawie przydałoby się trochę więcej skyscraper'ów i przede wszystkim uporządkowanie Placu Defilad, którego obecny wygląd straszy, zamiast reprezentować miasto (ponoć do 2020 mają się zakończyć prace przebudowy).













poniedziałek, 17 lipca 2017

Rowerzysta

Jeszcze nie tak dawno temu Mikołaj nie chciał słuchać o jeździe na rowerze na dwóch kółkach. Bał się, że nie złapie równowagi, że się przewróci, że będzie płacz... Podczas naszej majowej wizyty u dziadków dał się namówić na kolejną próbę jazdy bez dwóch dodatkowych tylnych kółek. Ku jego zaskoczeniu okazało się, że taka jazda nie jest wcale trudna. Ba, stwierdził nawet, że to niezła zabawa! Mikołaj coraz chętniej wsiadał na rower i coraz większą miał z tego frajdę! Unikał jazdy na betonie, ale na ziemi, trawie czy drobnych kamyczkach czuł się całkiem pewnie. Od dobrych kilku tygodni zaprzyjaźnił się z twardą nawierzchnią, a co za tym idzie, z warszawskimi ścieżkami rowerowymi, których trzeba przyznać jest mnóstwo! Początkowo on jeździł, ja biegłam za nim... Biegacz ze mnie marny i dość szybko wymiękłam. Po kilku takich sprintach postanowiłam dołączyć do Mikołaja z rowerem. I się zaczęło! Na wycieczki rowerowe jeździmy kilka razy w tygodniu, zwykle jest to dystans około 10 kilometrów, po których Miko wcale nie ma dosyć. Chce więcej! Rower pokochał do szaleństwa! Uwielbia poznawać nowe miejscówki w Warszawie, a ja przyznam że taka forma spędzania czasu jak najbardziej mi odpowiada. 



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...